niedziela, listopada 09, 2014

Pierwsze wrażenia z pustyni.


Szczerze przyznam, że nie wiem jak się zabrać do pisania o Dubaju. Ogrom informacji i nowości mnie przytłacza powodując przegrzanie mojej mózgownicy przez co wszystko się bardzo wolno przetwarza. Zacznijmy od początku.

Jestem w Dubaju.

Tak prosta myśl, a z drugiej strony wciąż abstrakcyjna. Czuję, że nie jestem już w domu ale prędzej mi do wakacji nad morzem niż do myśli o przeprowadzce w tak odległe miejsce. O dziwo, wyjazd ten przeżywam o wiele mniej w porównaniu do wyjazdu do Londynu, co już jest nienormalne. Wnioskuję, że ten szok jeszcze mnie czeka jak już wszystko się w moich szarych komórkach poukłada.

Jest ciepło.

Kolejne niebywałe odkrycie. Jak na zimę, nie narzekam, pogoda na krótkie spodnie, ewentualnie legginsy. 

Jest też okrutnie zimno.

Wszędzie gdzie tylko się wejdzie. Klimatyzacja działa na maxa. Wchodzisz do sklepu i przezywasz szok termiczny. Dlatego, absurdalnie, trzeba nosić ze sobą wszędzie sweter. W nocy pakuję się cała pod grubą kołdrę, bo pomimo 24 stopni widniejących na ekranie, jest maksymalnie 21.

Wszędzie jest piasek..albo budowa.

Jak już lecę z takimi szokującymi informacjami, to do końca. Jestem na pustyni, to jest i piasek. Tylko, że można go znaleźć wszędzie. Wiatr sypnie Ci w oczy, trafisz na burzę piaskową, Twój niesamowity widok z okna przysłoni piasek przylepiony do szyb. Wszędzie też są budowy.. i piasek. Widać jak szybko rozbudowuje się to miasto. Na każdym kroku powstaje coś nowego i wielkiego. 

Ludzie nie chodzą pieszo.

To tak jak w USA. Ulice szerokie (koło hotelu w którym mieszkam - po 6 pasów w jedną stronę) a chodników jakby kto napłakał. Małe krótkie i prowadza donikąd. W sumie nie ma się co dziwić bo..

Kasę widać wszędzie.

Więc nie liczmy, że ktoś będzie się bawił w spacery, jak boy hotelowy przywiezie mu Ferrari z parkingu pod same stopy. A jak Cię nie stać jeszcze na taki transport, to króluje taxi albo…

Metro.

Tu muszę przyznać, że widać różnicę. Przystanki metra są po prostu ładne, nowoczesne i czyste. Wszystko podświetlane, błyszczy się. Samo metro jest nowoczesne a bilety nie tak bardzo drogie. Kultura panuje wszędzie.

A różnych narodowości nie da się zliczyć.

Spotkać można wszystkich, arabów, azjatów czy europejczyków. Nikt nie wygląda dziwnie, obco, Dubaj to miasto dla obywateli świata. 

Dlatego w sklepach jest wszystko…drogie.

Można znaleźć tu najróżniejsze smakołyki z różnych stron świata. Słodycze z USA, przyprawy z Azji, fasolkę z UK itp. Niestety wszystko ma swoją cenę, niestety dużą. Ze względu na obszar pustynny panuje ubóstwo jeśli chodzi o lokalne warzywa i owoce. Dlatego też, sprowadzane są ze wszystkich stron świata, co powoduje gwałtowny skok ceny. Z drugiej strony kto tu się przejmuje, że woda kosztuje prawie 8 zł.

Macie tu wszystkiego po trochę. Jest tego za dużo na jeden raz ale chciałam Wam pokazać wszystkiego po kawałku. Idę teraz odpocząć, bo jutro czas iść do pracy.





piątek, listopada 07, 2014

Pożegnania są trudne.



Myślałam, że już mam wprawę. Myślałam, że będzie łatwiej, ale dość mocno się pomyliłam. Podróże, które niosą ze sobą tyle ekscytacji i prowadzą Cię w kierunku wytyczonego celu, niestety zawsze rozpoczynają się od pożegnań, przy których największy twardziel wymięka. 
Zwykłe „do zobaczenia” nabiera innego znaczenia, niż takie rzucane bezmyślnie na co dzień. Zaczynasz się zastanawiać czy faktycznie się jeszcze zobaczycie. Najgorzej wyjeżdżać ze świadomością, że są niektórych możesz już nigdy nie spotkać. 

I nigdy nie jest łatwiej. 

Każde „szczęśliwej podróży” zapełnione jest smutkiem i szczęściem w jednym. Po prostu nie można pozwolić, żeby szala przechyliła się na tą smutną stronę. Trzeba zacisnąć zęby i przestać rozpaczać.

Smutek to wprowadzenie do szczęścia.

I te dobre chwile nadejdą, tylko trzeba za nie na początek zapłacić. A przecież płacić nikt nie lubi… 

środa, listopada 05, 2014

Kto jedzie ze mną? …do Dubaju!


W końcu mogę jakoś usprawiedliwić moją ostatnią nieobecność na YouTube i w całym internetowym świecie. Albowiem za niedługo wyjeżdżam, moi drodzy, do Dubaju. Tak, też nie mogę w to uwierzyć. 

Szykując się do powrotu do Polski (z Londynu) zastanawiałam się intensywnie co ja w tym Krakowie  pocznę. Czy wrócić na magisterkę, czy szukać pracy, może jakiś staż, czy wyjechać na chwilę do USA? Pomysłów było sporo jednak żaden nie był strzałem w dziesiątkę. Zdecydowałam nie martwić się na zapas, bo może po drodze coś się jeszcze ciekawego wydarzy. Wtedy odezwała się do mnie firma, do której podczas jednego nudnego wieczora zaaplikowałam z czystej ciekawości. Nim się obejrzałam, w moim życiu nastąpił zwrot o 180 stopni (no przynajmniej 90;) ) i właśnie szykuję się do kolejnego wyjazdu. Będzie mi dane mieszkać na pustyni, podróżować po całym świecie i robić rzeczy o których nigdy nawet nie marzyłam.

A wszystko to się dzieje, bo kiedyś odważyłam się zrobić ten jeden, pierwszy i najtrudniejszy krok.


Wyjeżdżam jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia, co dla mnie i moich najbliższych jest dość trudne, biorąc pod uwagę, że poprzednie święta też spędziłam poza domem. Nie zdążyłam się jeszcze nawet nacieszyć Polską a tu już muszę ją opuścić. Takich ofert się nie odrzuca i trzeba złapać wiatr w żagle i pędzić w nieznane.  Nie mam pojęcie co dokładnie mnie czeka i to sprawia, że ciężko mi w to wszystko uwierzyć. Nigdy nie wyobrażałam sobie siebie, mieszkającej w Dubaju. A to już nie jest wyjazd taki jak do UK, gdzie w początkowym założeniu miałam spędzić tylko dwa miesiące. Ja się wyprowadzam na dłuższy czas, o wiele dłuższy. Całe to przedsięwzięcie jest dla mnie mocno abstrakcyjne ale z drugiej strony ogrooomnie ekscytujące. 

Zwłaszcza, że o Dubaju wiem niewiele. Widać to po moim arcydziele na początku tego postu. Gdybyście spróbowali mój obraz zinterpretować dostrzeglibyście, że dla mnie Dubaj to: morze, plaża, słońce i Burj al-Arab (czyt. Burdż al-Arab) czyli jeden z najbardziej luksusowych hoteli na świecie, z którym oczywiście nie będę miała zbyt wiele wspólnego. Mam nadzieję, że z czasem ta moja mapa Dubaju się mocno rozbuduje o niesamowite miejsca, o których będę mogła Wam opowiadać a zamiast takich arcydzieł, dodam foty. 

Karty odkryte, lżej na sercu, teraz czas wrócić do szykowania się do wyjazdu.





niedziela, listopada 02, 2014

PAŹDZIERNIKOWE LOVE


Witam moich najlepszych czytelników. To co Wam zaprezentuję przekroczy Wasze najśmielsze oczekiwania i zostawi z poczuciem nieokreślonej radości, chęci i motywacji. Tak, bowiem właśnie teraz zobaczycie co zawładnęło moim sercem w październiku, a o takich rzeczach z Wami jeszcze nie rozmawiałam. Spodziewajcie się tu wszystkiego niespodziewanego z wszystkich grup tematycznych znanych człowieczeństwu. Czy to będą skarpety, długopis, artykuł, zdjęcie, zupa czy przystojny mężczyzna - jeśli zawładnie moim sercem, trafi tu. Tak więc przekręcam klucz i zapraszam do mojego królestwa.

lody weganskie


1. Lody bananowe. Jesień rozpieszcza, fale gorąca nad Polską(przynajmniej były jakiś czas temu), więc czemu nie lody. Wybrałam zdrowszą i łatwiejszą wersję i się w niej zakochałam. Zamrażam sobie bananki w kawałkach, później wrzucam do blendera z dodatkiem innych mrożonych owoców i miksuję. Ot, cała filozofia. Są tak samo kremowe i nawet lepsze niż te sklepowe (a wybredna jestem, jadałam Ben&Jerry's i Haagen-Dazs - na bogato!)

okulary przeciwsloneczne

2. Okulary przeciwsłoneczne Fielmann. Ponieważ moje poprzednie okulary przeciwsłoneczne z otwieraczem do butelek w jednym firmy ASOS zgniotły się całkowicie podczas wakacyjnej przygody (R.I.P.), musiałam znaleźć zamiennika. Trafiłam na perełkę. Pośród Ray-banów, Chanelek i Diorów, kosztujących +500zł, znalazłam okulary Fielmann za całe 39 zł. Nie dość, że obsługa super sympatyczna, dostałam też etui gratis. A okularki z normalnym dobrym filtrem UV a nie tylko z przyciemnianymi szkłami. No i za tą cenę nie będzie żal jak znów dobiję je gdzieś w podróży, chociaż bardzo bym tego nie chciała.

t. colin campbell ksiazka


3. Książka "Nowoczesne zasady odżywiania" T. Colin Campbell. Bezkonkurencyjnie numer 1 na liście październikowych książek. O tym, jak to co jemy wpływa na nasze zdrowie, w sposób naukowy i poparty badaniami. Nie lubię jak ktoś wymyśla różne cudowne zasady dietetyczne nie poparte niczym konkretnym i każe ludziom uwierzyć. Ja potrzebuję konkretnych danych i takich w tej książce nie brakuje. A wnioski są baaaardzo zaskakujące. 

4. Spotify premium. Odkąd zaczęłam słuchać muzyki ze Spotify także będąc w ruchu, wiedziałam, że muszę przejść na premium. Uzależniłam się od list piosenek posegregowanych w zależności od nastroju. Nie muszę robić składanek gdy chcę się wieczorem zrelaksować, intensywnie poćwiczyć czy wprawić w dobry nastrój. Za takie rzeczy, bez reklam i wszędzie, jestem w stanie zapłacić i bynajmniej nie jest mi z tym źle.

5. Blog Jestkultura.pl. Może Wy już dawno go odkryliście, ja dopiero w tym miesiącu. To co tam przeczytacie jest spójne, dobrze się czyta i bardzo motywuje. Blog jest piękny i wylądował u mnie na Bloglovin. Nie ma co dużo mówić, zaglądnijcie sami. 



6. Alex Turner. Ostatnio trafiłam na YT na jego występ na żywo no i zajął kawałek mojego serca.. To wszystko przez tą jesienną aurę.

Skarpetek w tym miesiącu nie było, ale nie martwcie się może pojawią się za miesiąc.

Ciaooo xx





środa, października 22, 2014

Ty nie jesz mięsa?!?! To co Ty jesz?!

wegetarianizm, nie jem miesa

Kolejne moje arcydzieło. Zastanawiam się nad zgłębieniem tajników malarstwa ipadowego. No ale nie o tym teraz mowa, bo JA NIE JEM MIĘSA! CO?? JAK TO? TO CO TY W OGÓLE JESZ? PRZECIEŻ POZA MIĘSEM NIE MA ŚWIATA! HELOŁ!

Ja, wieloletni mięsożerca, kilka miesięcy temu przestałam jeść mięso, tak o. Być może było to spowodowane tym, że w Londynie zdecydowanie łatwiej mi było znaleźć wegetariańskie produkty, gotowe potrawy czy półprodukty. Może ze względu na to, że zamieszkałam sama i miałam możliwość jak i codzienny obowiązek, kupować sobie jedzenie, zrozumiałam, że ja nie chcę mięsa! 
OLABOGA! Cóż to się stało! A później stało się coś jeszcze straszniejszego…przestałam jeść nabiał. Pożegnałam się z mlekiem, masłem i serami na jakiś czas. I co mi z tego wyszło… same dobre rzeczy. Czułam się dobrze, jak nigdy wcześniej, energii miałam aż za dużo i jadłam ogromne ilości nie zamieniając się przy okazji w pączka. 

Gdy wróciłam do Polski wiedziałam, że nie oprę się jednej rzeczy, a mianowicie PIEROGOM. To jest to co sprawia, że czuję się jak w domu. Nie żałuję sobie i wcinam pierogi w ilościach hurtowych ale tylko te bez mięska. Czasem też mam ochotę na pizzę ale taką bez sera. A najbardziej tęskniłam, o dziwo, za kapustą z grzybami - uświadomiłam to sobie dopiero, gdy ja skosztowałam. 

Lecz najbardziej zaskakujące, choć nie powinny, były reakcje ludzi. Pierwsze zdanie jakie słyszę w 99% przypadków to: TO CO TY JESZ?

Większość ludzi uważa, że nie ma świata poza krainą mięsa i nabiału. Otóż pragnę ogłosić, że ja tą krainę odkryłam i muszę powiedzieć, że jest piękna, kolorowa i ogromna. I zapraszam do niej wszystkich, którzy chcieliby spróbować czegoś innego. 

Faktem jest, że w Krakowie, ciężko znaleźć knajpę czy jakiś fast food wegański. Jeśli ktoś się w większości stołuje poza domem, to może być ciężko. Jednak jest kilka perełek. Ostatnio jadłam burgera wegańskiego w Novej Krowie na Kazimierzu (plac Wolnica) i był ekstraaa. 

Jeśli jednak jecie dużo w domu, drzwi do tej magicznej krainy stoją otworem. A co ja jem na co dzień? Wszystkie możliwe owoce i warzywa, makarony, ryże, różne odmiany kaszy, nasiona, kiełki. Moja lodówka jest pełna i kolorowa (zazwyczaj, no chyba że mi się Pan leń przypałęta). 

Kolejne zdanie, które słyszę to: SKĄD BIERZESZ BIAŁKO? No bo, z mięska czy nabiału to już nie bardzo. Otóż moi drodzy, nie martwcie się o mnie, czuję się świetnie i dostarczam mojemu ciałku wszystkiego co potrzebuje. Specjalnie dla siebie spisywałam wszystko co szamałam na początku w aplikacji Cron-o-meter, która pokazuje ile w moim jedzeniu było mikro i makroelementów. I da się, nawet bez mleka. Żeby jeszcze poprzeć moje dobre samopoczucie jakimiś innymi dowodami, zrobiłam badania krwi, które wyszły idealnie. 

Moi drodzy nie nazywam siebie weganką czy wegetarianką, bo prawda jest taka, że słucham swojego organizmu. Teraz odżywiam się tak i jest mi cudownie. Czasem zdarzy się, że zjem coś co zawiera mleko, jajko czy ser i nie zamierzam się za to karać. Jedzenie ma sprawiać przyjemność. Natomiast jestem przekonana, że taki sposób odżywiania mógłby pomóc wielu osobom zwalczyć pewne choroby cywilizacyjne. Z drugiej strony też rozumiem smaczek na boczek, ser żółty, stek czy cokolwiek innego co jakiś czas temu normalnie gościło na moim talerzu. 

Zauważyłam, że dieta to temat bardzo ciężki. Ludzie są w tym temacie bardzo wrażliwi i krytyczni. Myślę, że niektórzy boją się zrozumieć, że oni mogą być powodem swoich problemów zdrowotnych. Ja nikogo nawracać nie zamierzam, interesuje mnie tylko moje własne ciało i to jak ja się z tym czuję, a czuje się na razie niesamowicie. 

Także ja wracam do swojej krainy a chętnym zostawiam coś do poczytania i oglądania (100%vegan)

T. Colin Campbell "Nowoczesne zasady odżywiania" (ang. "The China study")






piątek, października 17, 2014

Zawsze może być gorzej niż Ci się wydaje.



Ten optymistyczny post piszę pod natchnieniem ostatnich wydarzeń. Jakoś rok temu gdy zdecydowałam się działać na tym blogu i na YT, musiałam iść wyrwać ósemki (te zęby, które nikomu nie są potrzebne i sprawiają więcej kłopotu niż pożytku, gdyby chociaż z mądrością miały coś wspólnego). Myślałam, że gorzej być nie może. Zrozumiałam, że się myliłam wczoraj po usunięciu kolejnych dwóch (na szczęście ostatnich) zębów mądrości. 

Nigdy nie myśl, że gorzej być nie może bo wszechświat zrobi wszystko byś się przekonał, że nie masz racji! 


Oczywiście rok temu byłam przerażona bo nie wiedziałam co mnie czeka. Okazało się że wyrywanie to jakieś 10 min. przy takim znieczuleniu, że nie czułabym nawet jakby dentysta zestaw chirurgiczny wymienił na zestaw złotej rączki do napraw domowych. W tym roku natomiast to zupełnie inna historia…

Najwidoczniej moje zęby czuły duże przywiązanie do mnie, bo za cholerę nie chciały się ruszyć z miejsca. Chirurg, piłował, dłutował, ciągnął i wyciągnąć nie mógł. Zdrowa część szczęki już mnie zaczęła boleć od tych tortur. Lekarz spocony, klął pod nosem i próbował je wytargać z każdej możliwej strony. Asystentka trzymała mi brodę, bo już nie dałam rady siłować się z dentystą. Aż w końcu sukces! Jestem lżejsza o dwa zęby, niestety to dopiero początek. 

Na cały dzień mrożona fasolka i ibuprom stali się moimi najlepszymi przyjaciółmi. Wyglądałam jakby zaatakował mnie jakiś damski bokser. Spuchnięta twarz, czerwona, rozcięte usta, nic tylko robić #selfie. Ruszać się nie można, mówić się nie da, a nawet trudno przełknąć trochę wody.  I gdy tak leżysz na głodzie dzieje się najgorsze. Przed oczami masz wszystkie smakołyki jakie jesteś w stanie sobie przypomnieć a omamy węchowe sprawiają, że wszędzie czujesz pizzę… #ijaktużyć.